
A ponieważ do pary gila mi wcale nie brakuje, kiedy tylko zaczęła się jesienna plucha, czym prędzej pobiegłam z bardzo małym jeszcze małym do lekarza. Mówię Pani Doktor, że panicznie boję się przeziębienia u dziecka, bo atrakcji ostatnio i tak mi nie brakuje i pokornie proszę o jakiś cudowny specyfik na odporność. Niestety, ku mojemu zdziwieniu, zamiast z receptą, wychodzę od niej z przykazaniem codziennych spacerów, bo ...
podobno nic prostszego w tym temacie nie wymyślono. Hmmm... No więc trzymam się teorii ,że to właśnie służy mojemu dziecku i regularnie przemierzam kilometry z wózkiem.

Jakby wyciąć długie minuty szykowania się na spacer, to może i by jeszcze tragedii nie było. Ale niestety. Dziecko moje niespecjalnie, pewnie zresztą jak większość dzieci, lubi wciskanie w zimowy kombinezon, a zakładanie czapki, jakiego by koloru nie była, traktuje jak istną tragedię życiową. A że złość potrafi już dosadnie pokazać, ubieranie się odbywa się w pośpiechu, nerwach, są kopniaki, szczypanie, wrzaski i ogólny harmider.
Ale to jeszcze nie koniec, bo oprócz ryczącego niemowlaka, nie można zapomnieć zabrać wózka. Cały pakiet waży, sądzę, tyle co ja, a gabaryty to nawet ma większe. Wzięłam się więc na sposób, i najpierw znoszę wózek, co i tak jest nie lada wyczynem, a dopiero potem dzieciaka. I chyba słusznie, bo raz mi pojazd z rąk się wymsknął i sam z wielkim gruchotem zjechał po schodach, co prawie doprowadziło Bogu ducha winnego sąsiada do zawału. Ale przyjął to na siebie, usilnie próbując złapać mojego wielkiego, rozpędzonego trzykołowca, podczas kiedy ja stałam na górze obserwując, jak to się zakończy, by następnie uświadomić go, że synka w środku nie ma.

Spacery są także lepszą alternatywą, niż godzinne bujanie męcząco marudzącego dziecka, aby zdrzemnęło się 15 minut. Dopóki łażę, dzieciak grzecznie śpi, otwierając tylko czasem oko, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie jeżdżę już wózkiem po pokoju. Cwaniak.
Najbardziej jednak lubię spacery z małym...kiedy wychodzi na nie mój mąż... Wtedy są wspaniałe. Mogę chwilę odetchnąć w spokoju i ciszy, oraz nadrobić trochę zaległości, na przykład coś napisać, albo umyć głowę... P. chyba też woli wyjść, niż kisić ogóra w domu, więc generalnie wszyscy wtedy są zadowoleni. Gorzej, jeśli tatuś jest w pracy. Czasem, kiedy tak strasznie, strasznie mi się nie chce wychodzić, niski, ohydny i znienawidzony głosik w mojej głowie odzywa się: "No jak to? Dupska nie ruszysz na godzinkę, dwie, dla zdrowia swojego Malucha...?" I wtedy już wyjścia nie ma, bo z takim argumentem dyskutować się nie da. Wniosek mój jest taki, że rutyna nawet z hipotetycznie przyjemnej czynności potrafi zrobić przykry obowiązek. No ale dla dziecka, zaciska się zęby, i po prostu dopisuje do listy pozostałych :-)

[edit] I zakup kontrolowany został dokonany... Zdobycz? Misiowa miseczka antypoślizgowa z uszami, firmy Canpol. W sam raz dla mojego Misiaczka :)
haha jakbym widziała czasem swoje wyjście z domu :)
OdpowiedzUsuńa miseczka fajna ;)
:) Ładnie opisane :) Ja też nie lubię łażenia bez celu, też zawsze muszę mieć cel żeby z domu wyjść. Chociaż, jak młoda była malutka, to sklepy odpadały, bo po wjechaniu pod dach młodej włączał się czujnik i natychmiast się budziła. Za to zaliczaliśmy okoliczny targ i świeże warzywka zawsze w domu były :) Ale, ale! Trochę mi mózg się przegrzał przy próbie wyobrażenia sobie podjazdu dla trójkołowców. Cóż to za wynalazek? Bo myślałam, że na podjazdy to zawsze tyłem się wyjeżdża i na tylnych kółkach zjeżdża i te przednie koła niezależnie od ilości nie uczestniczą, ale może to tylko moje jakieś wymysły są :P
OdpowiedzUsuńHehe, w niektórych miejscach, są już podjazdy "nowoczesne", że kółek podnosić nie trzeba wcale :) Ciężko wytłumaczyć, ale postaram się zrobić zdjęcia i pokazać różnicę :) daj mi kilka dni na rekonesans :)
OdpowiedzUsuń