piątek, 24 stycznia 2014

Mąż. Żona. Dziecko. Teoria agresji.

Ostatnio znajomym, którzy zastanawiali się nad poczęciem dziecka, razem z dzieciatą już S., namiętnie i uparcie wpajałyśmy, że dziecko nic w związku (małżeństwie) nie zmienia. ..

Nie wiem, jak S., ale mnie nos urósł do tych rozmiarów, że muszę coś z tym zrobić, bo żaden podkład tego nie przykryje.

Dziecko zmienia wszystko!

WSZYSTKO.


Dodaje energii, ciepła, sprawia, że w domu wciąż coś się dzieje, nie ma miejsca na nudę, jest wesoło i... BLA BLA BLA. To co pozytywne, każdy z nas zna z ckliwych filmów familijnych a i to, że ludzie decydują się świadomie na dziecię drugie a nawet ente, o czymś świadczy.
 
Ale istnieje również ciemna strony mocy. Są momenty, kiedy właśnie tam z P. jesteśmy. Jak dziś. Jak wczoraj. Jak ogólnie najczęściej na wieczór, kiedy zmęczenie daje o sobie mocno znać, a O. na przekór urządza sceny zamiast grzecznie zamknąć oczy (i buzię).

Pojawia się wtedy w mojej głowie teoria dotycząca agresji. Wydaje mi się, że przyczyna zjawiska o tej nazwie jest bardzo błacha. Zmęczenie. Niewyspanie. Stres. I zmęczenie. I niewyspanie. I stres. I przychodzi chwila, kiedy człowiek ma tak serdecznie dość, że wszystko go drażni. I musi to wyrzucić. Na dziecko? Nie można, zresztą nawet się nie umie. Na psa? On z wyczuciem usuwa się w cień. A kto jeszcze jest obok? Mąż. Żona. Partner. Partnerka. Konkubent. Konkubina.

No więc, jak mamy dość. Tak ja- żona, jak on- mąż, ryczymy na siebie nawzajem. Flugamy przez zęby, aby dziecko nie zrozumiało, szeptem rzucamy wyzwiska nie byle jakie, aby nie słyszało. Spojrzenia pełne zarazem smutku i nienawiści, jak i miłości, która nam każe iść po tej wyboistej drodze, czasem trzymając się za ręce, a czasem waląc po pysku ( w przenośni oczywiście, bo do rękoczynów raczej jeszcze nie dochodzi). Rozładowujemy co przytłaczające, sprawiamy sobie przykrość, aby potem wspólnymi siłami jak gdyby nigdy nic, razem zapiąć wiercipięcie pieluchę.
 
Mówi się, że pierwszy rok po ślubie jest najtrudniejszy. Nie zgodzę się. Pierwszy rok macierzyństwa i tacierzyństwa, to jest dopiero hardcore. Nic tak nie sprawdza związku. Nic go też tak nie cementuje. Właśnie dziecko.
Wspólna troska, wspólna odpowiedzialność, zmartwienia, które się dzieli na pół i mnoży razy dwa. To jest małżeństwo z dzieckiem. Świat nie staje na głowie. Świat się na nią wali. A ty z pokorą dziękujesz za to dnia każdego.

Bo nic nie jest warte tego wszystkiego, jak ta mała część, tak Ciebie, jak i Jego.



4 komentarze:

  1. U nas tak samo. Jak już się wreszcie spotkamy w domu (bo u nas to raczej funkcjonuje na zasadzie spotkań ostatnio) to albo fukamy, albo warczymy, albo i to i to. Bo ja bym chciała odpocząć od domowych obowiązków, a On chciałby w domu odpocząć od wszystkiego. Ot taka zagwozdka nie do pogodzenia :/ Miewam dosyć zwłaszcza, że moje upodobanie do perfekcji osiąga ostatnimi czasy, nowy, wyższy level.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie też coś odbija, dlatego nic mi nie pasuje. Przyznaję, że często sama wszczynam awantury, i to z byle powodu. A P. nie pozostaje dłużny. I nie martw się Anyah- u nas też wszystko dzieje się przy okazji, krótkich spotkań... Zastanawiam się, jak to będzie wyglądało jak i ja wrócę do pracy... Czy w ogóle poznam męża przy okazjonalnym obiedzie? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawda, dziecko zmienia wszystko i dopiero dziecko weryfikuje czy to miłość, czy tylko zauroczenie..

    OdpowiedzUsuń
  4. Trochę przesrane jak się okazuje, że jednak to drugie... :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...