Uczę się nowych słów.
Do tej pory wołano do mnie "Niunia", "Mersjaczku", "Dzidzia"(?!?), "Sunia" i podobnie, znaczy... słodko do wyrzygu.Teraz w słowniku błyskotliwych zwrotów, pojawiły się nowe określenia. Ordynarne. Strach powtarzać. Do końca sama nie jestem pewna, czy to już przymiotnik, czy jeszcze czasownik. Generalnie w wersji lajtowej, brzmi to jak "idź na miejsce", powtarzane na tyle często, że to już chyba nazwa własna, traktowana jak drugie imię.
Dodatkowo zaznaczyć należy, że sposób wypowiadania tych słów jest na tyle osobliwy, cedzony przez zęby z takim impetem, że nie sposób nie zareagować. Widzę doskonale, że w mojej właścicielce, aż się gotuje od nadmiaru emocji, kiedy zwraca się do mnie tak dobitnie. Bo co?
Bo przedpokój za wąski. A ja akurat lubię sobie stanąć w przejściu. Bo moją ulubioną, zaślinioną świnkę położyłam przy kocyku i gówniarz wziął do buzi. Bo piszcząca piłeczka leżała pod nogami, kiedy go uśpiła. Bo moje pazurki za głośno o panele stukają. Bo se czasem szczęknę, jak na korytarzu coś usłyszę. Bo piszczę, jak też chcę ruszyć dupę na spacer. Bo wchodzę na wykładzinę, co czysta, dla dzieciaka położona. Bo jem na niej, jak cokolwiek dostanę. I sto innych powodów.
Same nerwy wokół. Jak bym to ja bachora zmajstrowała.
A co ja winna, że miseczka z kaszką stała na podłodze...? |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz