Rzadko, ale zdarza się. Czasem, trafia się. Niezmiernie nie często, ale to możliwe. Niestety, szóstka w totka wciąż śmieje się z mojej naiwności. Ale czasem, los raczy inną miłą niespodzianką. To będzie post pochwalny. Dla ludzi. Dla osób. Które są bardziej realne niż główna wygrana. I które są naprawdę. W moim mniemaniu to koleżanki, przy których z góry wiesz, a nie tylko zakładasz, że są i będą, jakoś tak zwyczajnie "dopasowane".
Ania. Natalia. I cała grupa WSP Łódź.
Ale od początku. Przede wszystkim właśnie, nagle, dokonała się we mnie jako matce, istotna zmiana. Piątek. Zjazd na uczelni jakich wiele. Mam wrażenie, że studiuję od dzieciństwa a SESJA to moja matka, i to nie ta przyrodnia. Nie pamiętam już czasów, kiedy się nie dokształcałam. Ambicje i nadzieje, sprawiły, że mimo zaklinania się, że "wystarczy", i "nigdy więcej", razem z dyplomem szedł licencjat, potem magisterka, a teraz studia podyplomowe. Po co? Sama jeszcze nie wiem.
Ale nie o tym rzecz. Może kiedy indziej. Dziś dziecko moje ma skończone 7 miesięcy. I pierwszy raz pojechałam na wykłady i zaliczenia bez bólu. Chyba nadszedł ten moment, że zamiast rozpaczać, że zostawiam dziecię swoje Ojcu, który do tej pory robi kaszkę z miarką w ręku... odetchnęłam z ulgą. Że wychodzę. Że na kilka godzin odcinam się od tego. Choć kocham małego, jak siebie samego. Wychodzę. Żegnam się. I wychodzę.
I nagle...rozmawiam z ludźmi. Jak z dorosłymi. I nie odpowiadają mi monosylabami, nie trzeba im pupy wycierać, i namawiać do zjedzenia obiadku. Słyszę pełne zdania, zdrobnienia w minimalnej ilości, ba, nawet na poziomie inteligentnym. I potrafię się tym cieszyć, przyswoić, i nie myśleć w tym samym czasie, czy O. miał drzemkę, czy banan na pewno dobrze widelcem "uklepany", a uszy po kąpieli wytarte. Pierwszy raz zostawiam, bez skrupułów wszystko Mężowi, z przesadzoną może fantazją, że podoła, że da radę. I w między czasie może jeszcze nawet przyswoi, że czas w domu z dzieckiem, nie jest wypoczynkiem na Karaibach. Zostawiam ich całkowicie. Wracam do się siebie. Na tych kilka godzin. Odsuwam wszystko. Pierwszy raz, od czasu ciąży i wczesnego macierzyństwa, dziś właśnie przypominam sobie, że istnieje, coś poza tym wszystkim. Chłonę towarzystwo jak gąbka. Nigdy stronna nie byłam, ale teraz to już coś więcej. To odskocznia. I nawet egzaminy, jeden za drugim, nie są w wstanie zepsuć tej aury. Już nie staram się być w dwóch miejscach jednocześnie. Krótkie instrukcje przed wyjściem- baw się z nim, uważaj na niego, z oka nie spuszczaj, karteczka z rozpisanymi posiłkami. Bezwzględny minimalizm. Reszta i tak wynika z potrzeby chwili. Nie ma panaceum. Złotego środka. Nie ma recepty. Jest wyczucie. A ono przychodzi wraz z wyczuwaniem. Ja miałam szansę już tego doświadczać. Teraz Jego kolej. Już, albo dopiero, ale jest ten czas. Dzielenia się. Realizacji obopólnej, przy jednoczesnym cierzyństwie (bo chyba tak to należy nazwać, kiedy jest to zarówno macierzyństwo, jak i tacierzyństwo). No więc dziś właśnie, odetchnęłam. Przywitałam koleżanki na uczelni z miłym uśmiechem, i błaganiem o więcej. Byłam na zajęciach, nie tylko fizycznie. Plotkowałam, śmiałam się, towarzysko udzielałam. Korzystałam. Ładowałam baterie. Miałam szansę zapomnieć, zatęsknić. Więcej- wyjść. Bez wózka.
Ale to jeszcze nie sedno. Są koleżanki. Bliskie mi, choć dopiero się poznajemy. I bardzo cenią sobie ich obecność. Które mnie nie oceniają. Doradzają. Z którymi mogę porozmawiać o wszystkim i przekonać się, że to nie takie trudne, choć się siedziało w 50-cio metrowym pudełku 16 miesięcy. Które są bezinteresownie sympatyczne, że aż się chce to oddać i się wie od razu, że warto. I naprawdę zadziwia mnie, a to akurat smutne, że się takie osoby spotyka. Że jeszcze są. Nie będę wypisywać, ile im zawdzięczam. Wystarczy, że potrafią mnie wzruszyć, czego na forum, z racji wieku i stażu nie pokazuję, ale jednak. Drobnymi nawet gestami, których nie widziałam już od dawna., miłymi słowami, których często się nie słyszy. A ja akurat umiem je docenić. I tym samym miejsce w moim sercu mają wygospodarowane. To głównie zawdzięczam studiom.
I to mnie za każdym razem zaskakuje. Bo jak zaczynałam, pamiętam dziewczyny, z drobnymi wyjątkami oczywiście, jako koszmarne zołzy. Złośliwe. zazdrosne. Takie co to, wiecie, same listy obecności na początku zajęć robiły, a jak kogos wpisano po życzliwości, to jedzcze "podpier...". Takie, co to siedząc na garnuszku rodziców, życia jeszcze nie znając, z nudów, godziny na uczelni spędzały, zupełnie nie rozumiejąc, że ktoś inny na głowie staje, że pogodzić kilka rzeczy na raz. Takie, co przed egzaminem mówiły "ale masz przejebane" i nakręcały Cię do tego stopnia, że serce siadało. I co znieść nie mogły, że może kminisz coś więcej tak po prostu, bez godzin bezsensownego siedzenia na wykładach, bo masz inteligencję własną na poziomie ciut wyższym. To je bolało. Więc, jak mogły, starały się, przez całe studia coś mi udowodnić, co najczęściej kończyło się tak, że ja z uśmiechem od ucha do ucha, opowiadałam im o kolejnym zaliczeniu poza terminem. Ta wiedza je zżerała. Więc mnie nie lubiły. Wręcz nienawidziły. Kłopot w tym, że nigdy nie miałam problemów z nauką. Potrafiłam zdecydowanie szybciej przyswoić, to co one mozolnie maltretowały przez wszystkie zajęcia. I miałam świadomość, że z pewnych powodów, muszę przyswoić więcej niż one, z racji nieobecności. Ale nie miałam z tym kłopotu.
Teraz mam kontakt z osobami dojrzalszymi. Wiedzą, co to życie. Pomagają sobie nawzajem. Studia podyplomowe to inna bajka. To dziewczyny, kobiety, na wyższym stopniu zaawansowania, świadome. One wiedzą, co to brzuch. One wiedzą, jak dziwacznym stworzeniem jest noworodek. One wiedzą, że nie przesadzam, mówiąc, że moje dziecko ząbkuje. Mam wrażenie, że to kobiety wszechwiedzące. To, co dla mnie jest totalną abstrakcją, za każdym razem spotyka się z ogromnym zrozumieniem i życzliwością. I bardzo to cenię. Tak całą grupę, której, lepszej nie mogłam sonie wymarzyć, jak i te osobistości, które są strzałem w dziesiątkę, i wiem, że będą. I to jest budujące. To sprawia, że mimo żmudnych godzin w sali wielkości mojego niedużego pokoju, nawet kiedy warczymy na siebie nawzajem już ze zmęczenia, i tak jestem zachwycona, że je poznałam. Że, Bóg mi świadkiem, z żadnej kolejce w ciąży nie byłam tak miło i z pierwszeństwem potraktowana, jak przed ustnym u Pajorowej. Że zawsze znalazło się dla mnie miejsce siedzące, choć na korytarzu tłok. Że usłyszałam masę słów uznania, od "jaki masz śliczny, krągły brzuszek", do dziesiątek telefonów do specjalistów, które mogą mi się przydać. Że gratulacje płynęły nawet kiedy, podczas egzaminów w sesji akurat rodziłam. Że nieraz wytłumaczyły moją nieobecność, a nawet wpis wzięły. Że pytały po ludzku, jak sobie radzę, służyły pomocą, kiedy byłam całkowicie nierozgarnięta. A nawet, że potrafiły, upominek małemu sprawić, co rozkleiło mnie totalnie. Małe gesty mają wielką moc. I świadczą o wielkości.
DZIĘKUJĘ LOGOPEDII WSP W ŁODZI I OBYŚMY WIĘCEJ SPECJALIZAJCI MIAŁY PRZYJEMNOŚĆ ROBIĆ RAZEM :)
A teraz specjalnie dla Was wybrane. Śmiać się- wskazane, zwłaszcza, że kolejna sesja do przodu! :)
Źródło obrazków: gogle.pl i demotywatory.pl
Podziwiam Cię, że studiujesz. Mi sie wydaje, że po ciąży mózg się skurczył :D Prawda jest też, że dzieci to skarb, ale czasem trzeba się tym skarbem podzielić i odetchnąć. Odciąć się chociażby na mała chwilę :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńHmmm... na podyplomowe poszłam, zanim zaszłam w ciążę, a że taaaaką kasę kosztują- rzucić żal :) Choć rzeczywiście mózg się kurczy, czasu mało a i chęci jakieś takie słabsze... Starość, nie radość, ale zawsze jest pretekst, żeby gdzieś wyjść :)
UsuńTak ma chyba każda matka. Szał i lament jak się dziecko zostawia bez mamy Raz a gdzie tu myśleć o czymś więcej ; p. Ja marzę o studiach! Choćby się waliło i paliło jak nie w tym roku to w przyszłym na nie pójdę, chociaż rozłąki z córka sobie nie wyobrażam. A wezmę ją ze sobą na wykłady! ; D. A średnica słońca wygrała! ; D
OdpowiedzUsuńŚrednica słońca jest the best :D Dlatego polecam studia humanistyczne, bo mnie nauki ścisłe, niestety przytłaczają :D
UsuńDroga Koleżanko mimo, że nie jesteśmy na tych studiach od samego początku, muszę przyznać, że grupa trafiła się naprawdę wyjątkowa:) dziewczyny są super...a wracając do macierzyństwa faktycznie nie jest łatwo jak to opisują w gazetach. dla mnie wyjazd na zajęcia też jest odskocznią, choć niekiedy czuję jakbym była wyrodną matką....ale niestety takie mamy czasy trzeba się rozwijać, nie tylko dla siebie ale i dla przyszłości naszych rodzin. Pozdrowienia dla Ciebie Ewa S
OdpowiedzUsuńOj ja też znikając na cały dzień czuję się jak wyrodna matka, więc nie tylko Ty tak masz :) Ale rzeczywiście nie ma zmiłuj, trzeba godzić wiele rzeczy na raz. I mam nadzieję, że kiedyś wyjdzie nam to na dobre- tak nam mamom, jak i naszym dzieciakom. I cieszę się, że podzielasz moje zdanie na temat naszej grupy, fajnie też, że do nas dołączyłyście :D
OdpowiedzUsuńDzięki, zawsze wiedziałam, że jesteś kochana :) Wysyłam dalej adres Twojego bloga i średnicę Słońca (kiedyś przez to przechodziłam, a miło powspominać kiedy już nic nie grozi). Ucałuj wszystkich Swoich. Jola L.
OdpowiedzUsuńDziękujemy i również całujemy :) Do następnego zjazdu Jola!
UsuńO matko kochana dałaś czadu;) Fajnie, zobaczyć tyle miłych słów o naszej grupie.Wystarczy, że załatwisz jakąś wycieczkę zagraniczną albo chociażby dzień piękności SPA i sprawa będzie załatwiona;)A tak na poważnie, to gratuluje pomysłowego, oryginalnego i w ciekawy sposób prowadzonego bloga i oczywiście wszystkiego co najlepsze dla Ciebie i rodzinki. Zuzka
OdpowiedzUsuńWycieczkę, SPA... i co jeszcze? Może lot w kosmos? :) A tak poważnie, to na piwo mogę zaprosić :D Dziękuję i cieszę się, że się podoba, pozdrawiamy i buziaki! Do zobaczenia w naszej skromnej auli, Zuzia! :D
Usuń