No i stało się... Zostałam mamą. Nie dziś, nie wczoraj, nie w czwartek. W sobotę. Dokładnie 9 miesięcy temu. Szmat czasu. A do mnie wciąż to dociera i dotrzeć nie może. Dopiero teraz zastanawiam się, jak chcę aby wyglądał nasz dom, świat małego O. Jak chciałabym, żeby on się w tym domu czuł, i co z niego wyniósł (niedosłownie oczywiście)...
To bardzo trudny czas, o którym nikt nie wspomina, który chyba u każdej mamy pojawia się niespodziewanie i w innym momencie macierzyństwa. Głośno mówi się o depresji poporodowej. Ja jej nie doświadczyłam, więc nie mogę się w tym temacie wypowiadać. U mnie najgorsze chwile czaiły się długo, i przyszły po kilku miesiącach życia małego. Wtedy, kiedy uświadomiłam sobie, z jak wielką odpowiedzialnością mam do czynienia i że nie mogę jej wyłączyć nawet na chwilę, aby odsapnąć, odespać i nabrać sił, ustalić plan, obmyśleć strategię. Wtedy, kiedy zauważyłam, że moje działania, przekładają się na dziecko, bo ono nagle funkcjonuje już całkiem poradnie i chłonie wszystko jak gąbka.
Rozpoczął się trudny etap. Analizy i wartościowania. Tego, co sama z domu wyniosłam. Co chciałabym dziecku swojemu przekazać, czego absolutnie nie, a co dodać od siebie. I naprawdę nie jest łatwo w głowie ułożyć to wszystko, kiedy materia której ma się to tyczyć, narzuca jeszcze swoje trzy grosze i nieustannie ewoluuje.
Ciężko jest zapanować nad wszystkim. Wkracza chaos. Mogłabym dać spokój. Bezstresowe wychowanie, nauka na błędach. luz blues, wolność i swoboda. Ale to droga na skróty, pójśćie na łatwiznę, które mści się niemiłosiernie, kiedy dziecko na głowę stopami wchodzi. Trzeba znaleźć kompromis. Zacząć ustalać zasady i przywitać ciocię Konsekwencję. A z nią niezykle trudno jest obcować młodym rodzicom, bo tak łatwo na piękne oczy pociechy kolana miękną, a czarne białym się staje.
Niestety. Po O. widzę już zbyt dobitnie, że to, co czynimy jako rodzice, nie zostaje już w próżni. Ma swoje następstwa. Mały zaczyna mieć swoje koncepcje funkcjonowania, często różne od naszych, doskonale rozpoznaje choćby odrobinę braku pewności w naszym głosie i świetnie to wykorzystuje. Moje rozbawione oczy i łamiący się głos, przerywany śmiechem, kiedy mówię "nie wolno", to dla niego jasny przekaz- "mama żartuje, ale jest wesoło!". A po chwili, lub przy następnej okazji wielkie zdziwienie: "jak to? serio? eee...". Takich sytuacji jest wiele, a to tylko szczyt góry lodowej.
Wszystko zaczyna mieć znaczenie. Każdy gest, każe słowo, każde zachowanie. Nikt nigdy tak skrupulatnie nie patrzył nam na ręce. Nawet podczas matury. I choć granice, które na razie staram się stawiać małemu wynikają głównie z prostej przyczyny zapewnienia mu bezpieczeństwa (w drugiej kolejności z troski o bezpieczeństwo sprzętów domowych), już sprawiają trudności. O. pokazuje swój charakter, sprawdza nas, reaguje, czasem śmiechem, czasem histerią. A ja przez cały dzień czuję się jak na egzaminie. Cały dzień, dzień po dniu. I wiem, że łatwiej nie będzie. Wkrótce zacznie rozumieć więcej, niż ja zdążę pojąć wcześniej, żeby mu w odpowiedni w moim mniemaniu sposób wyłożyć. Mam wrażenie, że już jest o krok przed nami, a jeśli nie nauczymy się nadążać, za jakiś czas będzie o dwa. Jest świetnym obserwatorem.
I dlatego pojawia się pytanie. Jak chcemy go wychować? Na jakiego człowieka? Jakie wartości przekazać? Czego nauczyć? A te trudne pytania sprawdzają się do jeszcze trudniejszych. Jacy MY jesteśmy? Co chcemy mu z siebie podarować, a czym nie napiętnować? Jak dać mu możliwość budowania własnego ja, by nie popadł w egocentryzm? Jak nie zachukać i nie wytresować, a mimo to przekazać co dobre? Jak schować co złe, by nie być hipokrytą? Jak ustrzec przed błędami, które samemu się popełnia? Jak sprawić, aby był lepszy od nas? I przede wszystkim...
Co robić, aby mały O., był kiedyś szczęśliwym dorosłym A. ?
Mając w Domu Dwie urocze Dynamitki w wieku 4l i 5,5 lmiałam okazję nie jedan raz przekonać się jakie to trudne, to wychowanie. Jak wiele wpływa na zachowania rodziców i podejmowane przez nich kroki.Pięknie i ładnie gdy wokoło wszystko sprzyja. Gdy rodzicom sie kruszy grunt pod nogami bo np pracy nie ma i nie ma i nie wiadomo co będzie z nami.... bBrdzo szybko dzieciom moze sie po trochu walić świat...
OdpowiedzUsuńI pracy ogrom trzeba podjac by trzymac w całości ten dziecka świat. Załatać pęknięcia miłością.Ciocia Konsekwecja niezastapiona. Bo nie chodzi o rygor ..Dzecko czuje się bezpiecznie gdy od poczatku ma jasno wytyczone zasady. Na miarę jego wieku...Bezstresowe wychowanie wbrew pozorom może stać się przyczynkiem do niebywalego stresu dla dizecka już w wieku przedszkolnym. Gdy w przedszkolu bedą jasne zasady.Pozniej w szkole w czasie dorastania. W doroslym zyciu. Jak w tedy sobie poradzić w świecie w którym jest mnóstwo wymagań gdy pozwalano na wszystko??. I na odwrót jak poradzić gdy było jak w wojsku, jak umieć się uśmiechać. ZŁOTY ŚRODEK myślę to najlepsza metoda...Błedów po drodze My jako Rodzice się nie ustrzezemy ale wystarczy się na nich uczyć i Kochać..Nie bać się do błedu przyznać...i Kochać....Kochać ..Kochać....
"Kochaj i czyń co chcesz!
Gdy milczysz - milcz z miłością!
Gdy mówisz - mów z miłością
Gdy karcisz - karć z miłością!!
Gdy przebaczasz - przebaczaj z miłości!
Niechaj tkwi w sercu korzeń miłości:
Wyrośnie z niego Tylko Dobro"
/Św Augustyn/
Nic dodać, nic ująć. Pięknie napisane! :)
UsuńMam ten sam dylemat. Czas przecieka nam przez palce, ale pozostawia trwały ślad na naszych dzieciach. Czasem staramy sie coś wcielić w życie, w wychowanie, ale wszystko nagle idzie nie po naszemu. Sama nie wiem kiedy minęło to 3 i pół roku życia naszej córki. Wydaje mi się jednak, że jeśli kierujemy się miłością i troską to małe błędy zostaną nam wybaczone, Jakie będą nasze dzieci w przyszłości? Tego nie wie nikt...:)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że błędy zostaną wybaczone, bo tego u nas przy pierwszym pewnie brakować nie będzie... :)
Usuń