środa, 5 marca 2014

Dlaczego jestem "butelkową mamą"...? C.D.

Poradnictwo laktacyjne... Hmmm... Co by tu powiedzieć... Chyba, że bardziej rozreklamowane jest obecnie, niż rzeczywiście istnieje. Albo ja miałam pecha po prostu, co jest dość prawdopodobne, bo los rzadko się do mnie uśmiecha. No chyba, że ironicznie :)
 
Szpital, w którym rodziłam, podobno został wyposażony w położne wykwalifikowane w temacie, niestety mnie nie dane było się o tym przekonać. Mimo, że problemy z karmieniem O. pojawiły się już w drugiej dobie, o czym pisałam szerzej TU, po pierwsze położne jasno dały mi odczuć, że niekoniecznie im po drodze, co by co chwila pomagać mi przystawiać małego. Jednocześnie, żadna też nie zadała sobie trudu, aby pokazać jak to dokładnie robić, więc jako samouk, musiałam się zmierzyć z wieloma chwilami frustracji małego głodomora. Po drugie, kiedy starałam się dowiedzieć, co się dzieje z moim dzieckiem, zasięgnąć rady, opinii, tę jakże cenną wiedzę dotyczącą karmienia, postanowiły chyba zatrzymać dla siebie, może licząc, że opchną ją ciut drożej niż za darmo...
 
Na przyszłość będę pamiętać, że drogi dla dobrej opieki szpitalnej są dwie: znajomości lub pieniądze, i jeśli  nie masz Wuja Ordynatora, to raczej warto posmarować tu i ówdzie. No, ale w rezultacie taktyka Pań się sprawdzila, bo po miesiącu traumatycznych zmagań z niedojedzonym i nieszczęściwym noworodkiem, o czym pisałam TU, skierowaliśmy z mężem nasze zwłoki w stronę prywatnej Poradni Laktacyjnej...
 
Atrakcja wcale nie tania, bo prawie stówka za dwie godzinki. Ponieważ Pani M. okazała się bardzo sympatyczną osobą, a ja już bardzo zdesperowaną młodą matką, z perspektywy czasu sądzę, że jeśli kazała by mi żreć trawę, aby mieć pokarm, to tylko bym zapytała na którym pastwisku. Wizyta chyba standardowa- nic specjalnego. Krótki wywiad na temat ciąży, porodu, problemów z jakimi się zgłaszamy. Później Pani M. specjalnym urządzeniem sprawdziła ręczny laktator, którym się wspomagałam, by z rozczarowaniem wymalowanym na twarzy stwierdzić, że jak na produkt marketowy, jest całkiem wydajny. Oczywiście chodziło o siłę ssania, bo mleka niestety to cudo  nie produkowało.
 
Następnie musiałam pokazać, jak przystawiam małego i tu też większych zastrzeżeń nie było. Zostaliśmy za to poinstruowani z mężem, że musimy popracować nad tym, aby produkcja mleka się zwiększyła (a to ci news!), a do tego bardzo potrzebny będzie nam jednak elektryczny Rolls- Royce wśród laktatorów, który oczywiście nie muszę dodawać- Pani wypożycza, za 5 zł od doby.
 
Dodatkowo, żeby dziecko nie zapomniało jak fajnie się ssie cycek, jedząc odciągnięty pokarm, zostaliśmy namówieni na kupno butelek Medeli. Tego akurat nie żałuję, bo mojemu małemu bardzo podpasowały i długo gościły przy posiłkach. W zasadzie aż do momentu, jak zaczęliśmy małemu mleko zagęszczać i przestało wypływać przez cudowny medelowski smoczek.


Na odchodne jeszcze kilka rad, jak uspokajać dziecko- iście kolkowych, zupełnie nie trafionych jeśli chodzi o moją pociechę, bo kołysania góra- dół nie lubi, a owijania ciasno w kocyk to już broń Cię Panie Boże.
 
Myślę, że to forma terapii bardziej była, niż rzeczywista pomoc. Ja się wygadałam, wyszłam z zakupami i nadzieją na lepsze jutro, co choć na kilka chwil podreperowało moją mocno rozchwianą już psychikę. Relatywnie, nie dowiedziałam się niczego nowego. Niczego, czego wcześniej jako żądna wiedzy matka, nie przeczytałam sama w mądrych poradnikach i necie. Ale z drugiej strony Pani M. (dość popularna w Łodzi!), czarnoksiężnikiem nie jest i śmiem podejrzewać, że w innym miejscu też bym recepty nie dostała co zrobić, żeby w krainę mlekiem płynącą swoje cycki zmienić.

Mimo wszystko wstąpił we mnie nowy optymistyczny duch i mocno wierzyłam, że jak będę się stosować do wskazań, produkcja mleka się zwiększy i unormuje, a w moim życiu i domu zawita spokój i harmonia. Wrzaski dziecka i  nerwy rodziców odejdą w zapomnienie. Walczyłam. Wypożyczony laktator potężnych rozmiarów, spędzał więc przy moich piersiach więcej czasu niż dziecko. Nic przyjemnego. A ja czułam się jak dojna krowa. I szczerze- byłam już zakręcona do tego stopnia, że po każdym nakarmieniu małego, mechanicznie odpalałam maszynerię i dosłownie liczyłam krople, które spływają. Lewa, prawa. Po 10 minut. Znów lewa prawa. Po 5. Itd.


Moim zmaltretowanym cyckom nikt nigdy nie poświęcał tyle uwagi. Całe nasze życie na ten moment kręcilo się wokół nich. Wpierw karmienie małego. Kiedy już się bulwersował, to był znak, że mało. Więc butelka z MM. A następnie współpraca z pieszczotliwie nazwanym "Cycociągiem". Czułam się, jakbym karmiła co najmniej trójkę dzieci. Ledwie skończyłam, cały proces zaczynał się od nowa. Byłam wykończona. Mąż był wykończony. Musiał ogarniać wszystko, kiedy ja odmierzałam mililitry napoju bogów, sączące się równie opornie, jak łzy bezsilności kiedy oczy już wyschłe na wiór. Jedyne co udało nam się osiągnąć, to stała ilość mleka, zdecydowanie za mała jak na rosnące z każdym dniem potrzeby synka. Zupełnie jakby moje nie będę ukrywać, małe cycki, nie były w stanie wyprodukować i zmagazynować więcej. Ale ile było dawałam. Nie istotna była wtedy masa wyrzeczeń, które karmiąca mama musi przełknąć. Ważne było, by choć te kilka kropel. Niestety. Oburzenie O. rosło proporcjonalnie do zwiększającego się apetytu. Po jakimś czasie już na sam widok maminego cyca głośno protestował. Z pełnym, sytym posiłkiem kojarzyła mu się już tylko pełna butelka. Ja nie spełniałam jego oczekiwań.
 
Czy bolało? Bardzo. Zwykle, jak się za coś brałam, prędzej czy póżniej osiągałam cel. Tym razem poniosłam porażkę. Własnemu dziecku nie mogłam dać tego co najlpesze. Czułam się jak matka wybrakowana. Niezdolna nakarmić swojej pociechy. Ułomna w tym względzie. Bardzo mocno to przeżywałam. A wszędzie jak na przekór mamy karmiące. Byłam przeczulona na tym punkcie. Tu konferencje, jak to dobrze karmić piersią. Filmy dokumentalne. Najnowsze badania. Wypowiedzi lekarzy. Ogólnopolskie propiersiowe akcje i głośno krzyczące antybutelkowe organizacje. Pediatrzy nie zostawiający suchej nitki na sztucznym dokarmianiu. Fakty i mity dotyczące konsekwencji takowego żywienia dziecka. I wszystko chula po głowie. Chcesz bardzo, a jednocześnie wiesz, że zrobiłaś wszystko. A może jednak nie? Może można było postarać się jeszcze bardziej? Może gdzieś popełniłaś błąd? Uczucie, jak na kolejce górskiej w wesołym miasteczku. Tym łódzkim oczywiście, gdzie wcale nie oznacza to dobrej zabawy.

Czarę goryczy przelał Rossman. I ja przy kasie z mlekiem modyfikowanym w koszyku i kartą "Rossnę!", uprawniającą do zniżki na zakupy dla dziecka. I ekspedientka, która szyderczym tonem informuje mnie, wyrodną matkę, że na mleko początkowe zniżek nie ma. Ja pytam z ciekawości czysto ludzkiej: "Dlaczego..?". A ona na to, że to w ramach promowania karmienia naturalnego. Nóż prosto w lewy cycek. Nawet w głupim sklepie pod uwagę nie wezmą, że nie każda może. Nie każda, po prostu nie chce. A walnijmy jej za karę jeszcze i to upokorzenie!
 
Do dziś nie wiem, dlaczego całą sytuację wzięłam tak bardzo do siebie i poczułam się tak mocno skrzywdzona, nie dostając rabatu na całe 20 groszy. Może właśnie tyle mi było trzeba, żeby wypłakać resztki mleka i ostatecznie przegrać walkę z wiatrakami. Zacząć karmić mlekiem modyfikowanym i w końcu dostrzec poza czubkiem własnej brodawki dziecko, które potrzebuje znacznie więcej, niż tylko matka uparcie walcząca o pokarm i przeżywająca niepowodzenie.
 
 
O. ma dziś 9 miesięcy. Rozwija się prawidłowo. Wszystkie centyle w normie. Żadnej nadwagi. Intelekt w normie jeśli nie powyżej, bo rodziców już przechytrzyć potrafi. Problemy czysto niemowlakowe. Nawet ni przeziębienia (tfu tfu, na psa urok). Energiczny, roześmiany, psotliwy. Okaz zdrowia. I tylko matka bogatsza o kilka doświadczeń i siwych włosów, które uparcie chowa pod farbą odcień bardzo bardzo jasny blond. Czy było warto? Nie wiem.
 

4 komentarze:

  1. Przez to trzeba chyba przejść,żeby potem móc myśleć o tym z dystansem,ja w tej chwili tak na to patrzę(nadal w UK :) ) Bo w czasie kiedy z karmieniem walczyłam i miałam(co prawda tylko telefoniczne i skypowe ) wsparcie mamy i bliskich,ja i tak przechodziłam gechennę,a teraz też wydaję mi się,że nie było warto i przy kolejnym dzieckuu będę mądrzejsza,ale to raczej oczywiste. A tak na marginesie z czystym sercem mogę polecić laktator elektryczny Medela-wiem koszta duże -tutaj 115 funtów-ale dla kogoś kto planuje jeszcze mieć kolejne dziecko, nie będą to pieniądze wywalone w błoto. Sprawdził się w 100 % i nie żałowałam nawet chwili ,że go kupiłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. gehennę oczywiście :)

      Usuń
    2. Medela to bardzo dobra firma. Na temat laktatora również słyszałam dobre opinie. My nie zdecydowaliśmy się na zakup tylko na wypożyczenie z nadzieją, że długo potrzebny nam nie będzie. Jakość tak naprawdę też nie miała za dużego znaczenia, gdyż nie chodziło o odciąganie pokarmu, aby karmić nim małego (to robił sam), a tylko pobudzanie piersi do większej produkcji. I tak- też przy następnym maluchu będę mam nadzieję mądrzejsza i bardziej zdystansowana :)

      Usuń
  2. Ten artykuł odzwierciedla kropka w kropkę to co ja przeszłam.pozdrawiam goraco

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...