Karmić... Jak to łatwo powiedzieć. Bez latania do sklepu, bez mycia i wyparzania butli, bez mieszania, wstrząsania, odmierzania, dosypywania, odsypywania, sprawdzania temperatury, grzania i chłodzenia na zmianę. Głodne? Cycek w buźkę, dobra książka, albo krótka drzemka i dziękuję. A korzyści jakie dla dziecka! Dla matki! I jak ekonomicznie, ekologicznie i oszczędnie! W zgodzie z naturą, najnowszymi trendami i przykładnie. I nawet na ulicy przypadkowo spotkany starszy Pan pochwali, dziadki będą w siódmym niebie, pediatra pokiwa głową z aprobatą, a mąż z zadowoleniem odetchnie, że przynajmniej tego dzieciowego obowiązku nie musi podzielać na równi z żoną...
Od czasu urodzenia małego spotkałam się z wieloma przykładami butelkowej dyskryminacji. Do dziś czytam niektóre posty pogrążające mamy karmiące butelką i nóż mi się w kieszeni otwiera. Więc dziś wykład. Zacznijmy od tego, że butelkowe mamy dzielą się na dwie grupy. Pierwsza- plastik, bo tak wygodniej. Druga- bo inaczej się nie da.
Nie lubię oceniać ludzi. Więc zrobię to możliwie najłagodniej i po krótce. Matki z pierwszej grupy są po prostu głupie. Tym z drugiej zaś, można tylko współczuć. I w niej jestem właśnie ja. I choć zrozumienia przestałam się domagać już jakiś czas temu, pogodziłam się z zaszczytnym miejscem w tej części macierzyńskiej społeczności, nie godzę się na bezmyślne przypisywanie mnie do ogółu, postrzeganego jako grupa pierwsza.
Już zobaczywszy dwie kreski na teście, wiedziałam, że chcę karmić piersią. Innej możliwości nawet nie brałam pod uwagę. Nie zakładałam w najczarniejszych scenariuszach że coś może się nie udać, że może nie być tak łatwo, tak naturalnie, swobodnie i radośnie. Nawet kiedy w końcu mój maluszek pierwszy raz dotknął drugiej strony brzucha swoim ciałkiem, w zjawiskowy sposób nieporadnie przeczołgał się do cyca, i bez żadnego problemu zaczął ssać. Nic nie zapowiadało koszmaru, który trwał przez pierwszy miesiąc naszego wspólnego życia.
Niestety. Już w drugiej dobie, położna w nocy przybiegła z butelką, bo moje dziecko, chyba jako jedyne na całym oddziale, krzyczało ile sił w płucach. Problemów z przystawianiem w zasadzie nie odnotowaliśmy. Moje własne subiektywne poczucie wstydu, w dużej części wyparowało wraz z wrzaskami na łóżku porodowym, techniki nauczyliśmy się nawzajem z czasem, a mnie nawet pasowało dysponowanie P. niczym osobistym służącym, bo przecież "karmię!". A na początku robi się to przecież w zasadzie cały czas. Martwiło nas jednak, że O. dużo płacze. Głównie płacze. I się zaczęło...
Od pediatry do pediatry. Badania. Zdrowy. Kolki? Za wcześnie. Tysiące desperackich, czarnych myśli spanikowanych, młodych rodziców. Co jedna to gorsza. Nie spałam wtedy wcale. Nawet czasu na depresję poporodową nie miałam. Kombinowałam 24 godziny na dobę, co też może dolegać mojemu maleństwu. Gdzieś z tyłu głowy miałam podejrzenia, że może głodny jest, bo wszystkie inne potrzeby zaspokajaliśmy jako rodzice sumiennie. Ale kiedy tylko wypowiadałam obawy głośno, lekarze jak jeden mąż krzyczeli "Karmić, nie dokarmiać! Mleka jest tyle ile potrzeba". Położna ścisnęła mojego cycka w rękach niczym imadło: "No przecież jest mleko!". No dobra, nie kłócę się, ufam. W końcu pierworódka, co ja wiem o noworodkach.... I to był mój błąd. Matczyna intuicja jednak istnieje, tylko młode mamy początkowo boją się jej niestety zawierzyć.
Ale po kolei. Leci kolejna teoria. Stwierdziłam że mały wygina się w łuk, więc może coś z kręgosłupem...? Teściowa łapie w lot- "przestawiony!". Wpada do nas szybciej, niż jest w stanie dojechać pogotowie na sygnale. Kąpiel, żeby mały rozgrzany był i jakieś czary mary z chustką, których do tej pory nie ogarniam. Zgłupiałam już całkiem. Wychodzi, więc dzwonię z histerią do swoich. Wszyscy nie śpimy całą noc. Z samego rana znów wycieczka do lekarza. Opowiadam, co zaszło, a ten z politowaniem patrzy i pyta, czy taniec deszczu mama też odprawiała... Informuje, że takich rzeczy nie wolno robić, bo dopiero krzywdę dziecku można wyrządzić, i żeby babcine zabobony lepiej schować do szafy. A kręgosłup w porządku. I znów zostajemy z niczym.
Wszystko to sprawia, że pierwszy miesiąc życia we trójkę to trauma. Stres, strach, motanie się, bezsilność. Tak wspominam ten uroczy czas.
Ale wkońcu przychodzi przełom. Stwierdzamy z mężem, że dłużej tak nie pociągniemy, i zawozimy małego na kilka godzin z zapasem odciągniętego mleka do babci od mojej strony. Mc Donald, kino. A w głowie wciąż te myśli. Co jest grane. Czy to normalne? Może on nerwowy, bo za dużo stresów w ciązy miałam (tu po raz kolejny podziękowania dla P. Egzaminatora z WORDu), może bakterie jakieś? Może paznokieć u nogi wrasta... I setki innych spekulacji.
Wracamy po O. po jakże miło spędzonym popołudniu, a tu matka informuje mnie, że dobrze, że mleko modyfikowane zostawiłam, bo te porcje mleka, co tak skrupulatnie z wielkim wysiłkiem ściągnęłam to wystarczyły na dwie godziny....
?!?
Pierwsza myśl- typowa babcia się z niej zrobiła, już mi dziecko przekarmia! I od razu przypomina się mi się mój chomik, którego na okres wyjazdu w dzieciństwie swojej babci zostawiłam. Jakże wielkie było moje zdziwienie i rozpacz, kiedy po powrocie zobaczyłam wielki otwór wygryziony w drewnianym domku, a zaraz potem- monstrum, które rozpływało się w mojej dłoni niczym balon wypełniony kisielem! Taka mała dygresja.
Ale potem patrzę na dzieciaka- śpi niczym aniołek. Nawet nie jęknie. Budzi się też spokojny. Zrelaksowany. Jakby odetchnął w końcu z ulgą. Jakby wreszcie, ktoś go... nakarmił do syta. Ot taka historia. Olśnienie. I dokarmiamy. Ale, że poddawać się nie chcę- szukam pomocy. Znów konsultacje rodzinne. Szwagierka radzi, co bym mleko ściągnęła przy pełnym cycku do pustego, i po prostu sprawdziła ile jest. Tak więc robię. I łzy napływają do oczu. Mleka jest tak mało, że mysz by się tym nie najadła. Co najmniej na smaka. Taki aperitif... Oczywiście oczytana już w temacie, mam świadomość, że dziecko bardziej efektywne jest, niż najlepszy laktator, ale z pustego nawet Salomon nie naleje.
Co więc robić? Stwierdzamy zgodnie, że najgorsze już za nami. Wiemy w końcu co się dzieje, dlaczego mały nie funkcjonuje normalnie, i zdecydowanie nie sprawia wrażenia zadowolonego bobasa. Wiemy już, że nie ma wyjścia i trzeba dokarmiać. I wiemy, że nie chcemy się tak tego zostawić, bo to błędne koło i mleka matczynego w ten sposób nie przybędzie, wręcz przeciwnie. Podejmujemy więc walkę. Kryptonim- "Pełny cycek". Pomocy szukamy w Poradni Laktacyjnej.
I tu zaczyna się część druga dramatu. Kurtyna w dół, zapraszam w kolejnym poście. Bo takich długich i tak nikt do końca nie czyta, a tu najlepsze dopiero przed Wami.
P.S. Czy to dziecko wygląda na nieszczęśliwe, tylko dlatego, że nie jest przy maminym cycku...?
Ja poniekąd należę chyba do obu tych grup. Po trzech tygodniach zaczęliśmy dokarmiać butlą, bo podobnie było jak u Was. I tak od karmienia do karmienia, coraz bardziej denerwowała się przy cycu, ja coraz rzadziej pokarm odciągałam - tu błędem było pewnie że nie miałam elektrycznego laktatora, ręcznym można się było zajechać. Z perspektywy czasu wiem, że można było bardziej o ten pokarm powalczyć. Wtedy najważniejsze dla mnie było aby Martynka się najadała i nie przykładałam szczerze mówiąc wagi to tego, czym jest karmiona. MM jest tak samo wartościowym pokarmem, jak mleko matki. :))
OdpowiedzUsuńoj Kochana, ja miałam laktator elektryczny, dzięki któremu wiem, jak się czują mlekodajne krowy i wierz mi, że walczyłam jak lew! Czasem nawet wywalczyć się nie da. Będę o tym pisać w następnym poście, bo za dużo tego. Mnie boli to, że na każdym kroku byłam postrzegana, jako ta, co jej się "nie chce". A to akurat dalekie od prawdy. A jeśli chodzi o MM, to też uważam, że mojemu dziecku niczego nie brakuje. Wręcz przeciwnie :)
UsuńJa chciałam ciąg dalszy, mało mi ! :D Ach te zmagania z karmieniem. Też byłam butelkową mamą. Niestety córka spędziła dobrych kilka dni na oiomie w inkubatorze gdzie panie ewidentnie kazały mi ściągać mleko i przynosić w butelce aby mogły karmić córke. Były podchody z cycusiem, ale córa nie wiedziała w ogóle o co kamam. Nie chciała ssać-miała cycka głęboko w ....poważaniu. Czekam na ciąg dalszy :)
OdpowiedzUsuńNo widzisz- mój O. cycek znał doskonale. Ale mu nie wystarczał. Nie ma reguły. Głównie chodzi o to, żeby się nie obwiniać. Ja bardzo porażkę przeżyłam. Teraz wiem, że nie warto było. I wkurza mnie takie nakręcanie "nie karmisz- jesteś złą mamą". Jest różnica pomiędzy staraniem a olaniem. Ciąg dalszy będzie wkrótce, cierpliwości, bo tu dużo jeszcze w tym temacie. Aż się dziwię, że Ci się chciało czytać :)
UsuńJa musiałam dokarmiać butelką, bo miałam za słaby pokarm. Było go dużo, ale mały nie czuł się po nim syty. Ciuciał godzinę, potem wymiotował (bo pełny), padnięty zasypiał, a za chwilę budził się z krzykiem i znowu powtórka z rozrywki. W końcu z mężem postanowiliśmy, że głównie butelką, a kiedy będzie ją przygotowywał to na 5-10 minut cycka mu dam. I w ten sposób dziecko było najedzone, spokojne, dostał od mamy to co najlepsze, a przede wszystkim zaczął lepiej sypiać.
OdpowiedzUsuńJa też póki pokarm był, nawet w śladowych ilościach łączyłam karmienie naturalne i sztuczne. Niestety mleka było stopniowo coraz mniej. Aż w końcu została tylko opcja MM. Najważniejsze, żeby dziecko głodne nie było. Szkoda tylko że przez pierwszy miesiąc tak się męczyliśmy a nikt (lekarze, położne) nie podszedł do tematu poważnie...
UsuńBabcia wymiata! Nasza tylko biega i czerwone kokardki ciągle rozwiesza!
OdpowiedzUsuńA z karmieniem to tak róznie bywa! Najważniejsze, żeby dojść do zgody z samą sobą.
U mnie było troszkę inaczej. Po cesarce i z bliźniętami nikt nie dawał mi szans. Ja do końca też w siebie nie wierzyłam. Przez pół roku dostawały moje mleko, wprawdzie od początku były dokarmiane, ale dawało radę. Nie ma reguły i trzeba się z tym pogodzić.
Z niecierpliwością czekam na CD :)
Haha- kokardi to już chyba spaczenie wszystkich babć! Nasza, jak jej podczas spaceru jakaś obca baba do wózka zajrzała, mocno analizowała, czy urok nie został rzucony... :) Rzeczywiście, przypadki z karmieniem są różne, przy dwójce zapewne znaczne trudniej (ba, nawet wyobrazić sobie tego nie mogę :) Ważne, żeby nie oceniać z góry, nie krytykować, jeśli nie znamy sytuacji :)
UsuńA mnie się wydaje,że ile matek,tyle przypadków,ja w czsie ciąży (w UK) zapytana przez położną jak mam zamiar karmić z pewnością odpowiedziałam,że oczywiście,że piersią,wydawało mi się,że co to za trudność -dostawiasz i już-a tu 5 dzien po porodzie i brak pokarmu,wiec chcąc nie chcąc -BUTLA-i dramat i pretensje do samej siebie,do tego ja wielka kadź z hormonami,po 5 dniach za to nawał mleczny i kolejny problem,bo Mały się krztusi,więć laktator i odciąganie,dostawiałam malego przez miesiąc,z marnym skutkiem,robiłam to dobrze(podobno tak twierdziły położne),cały czas odciągajac pokarm,po miesiąu butla z moim mlekiem i byłodo brze-dla Małego,dla mnie to istna męczarnia,potworny ból,karmienie nocne i potem odciaganie,spacer krotki,bo karmienie,potem odciąganie,dieta bo kolki,po dwoch miesiącach Kornel zaczyna przesypiać nocki i śpi w ciągu dnia jedynie 3 razy po 30 min,kiedy tutaj znaleźć czas żeby dobrze zjeść ,odciągnąć i zająć się normalnie dzieciątkiem,on w nocy śpi a ja BRUUU BRUU BRUU z laktatotem,waga w dół 20 kilo mimo,że przytyłam w ciąży 18,mleko zaczyna się robić jak woda,bo ja nie dojadam i 3 miesiąć i KONIEC DOŚĆ! Walczyłam,chciałam dobrze,siły już nie miałam i szczerze zaczęłąm się cieszyć macierzyńśtwem kiedy przeszliśmy na butelke,wiedziałam jakie mleko matki jest ważne,ale wyszłam z założenia,że szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko i nie myliłam się. Trzeba się starć karmić,ale nie za wszelką cenę,bo możemy unieszczęśliwić siebie,a co za tym idzie Maleńśtwo.
OdpowiedzUsuńDokładnie! Czasem nie warto się męczyć, zwłaszcza, że pierwsze tygodnie z noworodkiem i tak są trudne a na dodatek bardzo istotne dla dalszych relacji mama-dziecko! Mnie bardzo szkoda tego czasu, którym zmarnowałam na zamartwianie się i płacz do poduszki. I tych sił. Następnym razem podejdę na pewno do sprawy z większym dystansem :)
UsuńDokładnie tak!!!!Szczęsliwe dziecko to nie tylko i wyłącznie maminy CYC! Szczęsliwe dziecko do Miłość, spokój i bezpieczeństwo!!!
OdpowiedzUsuńAmen.
UsuńMoja Zoska od poczatku byla karmiona butelka:) tez z jednego i drugiego powodu. Nie wyglada na nieszczesliwa :P U mnie jest jeszcze gorzej z ta dyskryminacja poniewaz mieszkam na totalnym wygwizdowie gdzie kobieta musi rodzic naturlanie i karmic piersia. Niestety Suwalszczyzna troche jest zacofana w tym klimacie. Nawet gdy okazalo sie ze mala jest ogromnym alergikiem to lekarz stwierdzil ze jak to chce pani zeby dziecko dostawalo sztuczne mleko. Jakas paranoja jak dla mnie.
OdpowiedzUsuńWarto próbować, bo pokarm matki jest zdecydowanie lepszy. Nie uznaję ignorancji pod tytułem "nie karmię cyckiem bo chcę się napić, albo zjeść bigos, nie chcę być uwiązana itp.". Ale jak się nie da to się nie da. I tym mamom mówię: "nie martwcie się!"
UsuńTo sprawa kobiety = matki! Nawet gdybyś nie karmiła, bo chciałabyś mieć piękne cycki - nikomu nic do tego! Skończyłam karmić piersią (córka ma rok) i przechodzimy na mm. Nie żałuję, bo to cudowna sprawa i naturalna! Każde dziecko chciałabym karmić piersią i będę....gdy tylko będę mogła. Właśnie...mogła... Nie każdy może i po to jest mm. Zdanie moje jest takie... Najważniejsze dziecko i jak się da - cyc, a jak nie - mm. Ale każdy ma wybór i w życiu nie krytykowałam matek z innym podejściem.
OdpowiedzUsuńTu się nie zgodzę. Myślę że w porównaniu do korzyści dla dziecka, wygląd cycka ma mniejsze znaczenie. Owszem, każdy ma swoje priorytety, ale tego typu mamy, z takimi argumentami dla odrzucenia karmienia naturalnego omijam szerokim łukiem. Jestem za tolerancją, ale niestety nie w takich przypadkach. To już chyba lepiej, żeby się nie chwaliła, dlaczego podjęła taką decyzję o karmieniu, bo ja wolałabym ją obdarzyć naiwnym zaufaniem, że powody odmówienia własnemu dziecku, tego co najlepsze, były bardziej złożone :)
OdpowiedzUsuńOch ja również walczyłam z karmieniem. I również opisałam swoją historię na blogu (http://omatkowariatko.pl/butla-vs-piers/). Popieram Twoje zdanie w 100% - dziecko karmione butelką jest równie szczęśliwie jak dzieciaki przy cyckach. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń